Elsword Fan Fiction

Główna » 2016 » February » 14 » Czas, który się kończy
13:19
Czas, który się kończy

Walczyłem. Przepełniony ślepą nienawiścią, walczyłem z całym światem. Chciałem pokazać im, co znaczy ból.

Tego dnia toczyliśmy bardzo ciężką walkę. Naszymi przeciwnikami byliście wy, Poszukiwacze Eldrytu. Więcej o was nie wiedziałem, poza tym, jak się zwaliście i tym, że jesteście potężni. Była was tylko trójka, jednak udało wam się już znacznie przerzedzić szeregi moich Wroniarzy. Wkrótce dotrzeć mieliście i tutaj, by zmierzyć się ze mną. Spotkać miała was śmierć.

Zacisnąłem w pięść moją Nazo-łapę, a następnie rozluźniłem palce. Byliście coraz bliżej.

Drzwi do mojej kabiny obróciły się w pył pod wpływem kuli ognistej. Po chwili w powstałym otworze ukazały się sylwetki trójki postaci. To wy, przybyliście…

- Czy to ty jesteś przywódcą Statku Wroniarzy? – zbliżył się w moją stronę rudowłosy wojownik, Elsword. Pozostała dwójka, ty i Aisha, już rozpłynęłyście się gdzieś w wirze walki z moimi podwładnymi. Zmierzyć się więc przyszło nam jeden na jednego, ja i on.

W odpowiedzi na zadane przez niego pytanie, skierowałem ostrze mego miecza w jego stronę.

Walczyliśmy. Długo i zaciekle, nasze miecze raz po raz krzyżowały się z głuchym brzękiem i żaden z nas nie mógł zyskać przewagi nad przeciwnikiem. Zapewne walczylibyśmy tak, aż obaj nie opadlibyśmy z sił, jednak udało wam się rozprawić z Wroniarzami i zaczęłyście zbliżać się w naszym kierunku. Kątem oka obserwowałem zmniejszający się pomiędzy nami dystans i oceniałem siłę potencjalnych nowych przeciwników. Pierwszej przyjrzałem się fioletowowłosej czarodziejce ognia, zaś kiedy spojrzałem na ciebie, elfkę…

Kiedy mój wzrok spoczął na twojej twarzy, moją głowę przeszył błysk. Zawahałem się… i tą chwilę wykorzystał mój przeciwnik, by zadać mi straszliwy cios. Krzyknąłem z bólu, słysząc jak kilka z moich modułów pęka pod naporem miecza. Po moim ciele przebiegła kolejna fala bólu, kiedy ze zniszczonych Nazo-modułów buchnął gęsty snop iskier, parząc dotkliwie moje ludzkie ciało.

Upadłem na ziemię, w pośpiechu odłączając zniszczone Nazo-moduły.

Kiedy uniosłem głowę, nade mną stała już cała wasza trójka: miecznik, czarodziejka i ty. Celowałaś z łuku w moją stronę. Znów ci się przyjrzałem. Twoja twarz wydawała mi się… Cerris? Nie, to niemożliwe. Przecież ona nie żyła. Znów moją głowę przeszył bolesny błysk. Obraz przed moimi oczami się zamazał, a ja opadłem w otchłań nieświadomości.

*

- Dlaczego znowu mi o tym opowiadasz? – zmarszczyła brwi Rena, wciąż zarumieniona po swoim wyznaniu.

- Żebyś mnie zrozumiała – westchnąłem.

- Ale ja cię rozumiem. Rozumiem wszystko – gorączkowo zapewniała mnie elfka.

- Nie rozumiesz…

*

Zostałem pchnięty na ziemię, na kolana. Dłonie miałem skrępowane sznurami z tyłu pleców. Z niedowierzaniem patrzyłem na mojego najlepszego przyjaciela… oszalałego z zazdrości.

Zostałem skazany na śmierć pod zarzutem spiskowania przeciwko królowi, znaleziono nawet fałszywe dowody potwierdzające moją winę. Nie miałem żadnych szans na obronę. Ja, przywódca Wroniarzy, który ciężką pracą i oddaniem królestwu zyskałem wysoką pozycję wśród ludu, stałem się drzazgą w oku zazdrosnej szlachty. Trafiłem pod sąd, zostałem skazany i teraz oczekiwać miałem w lochu na dzień mojej egzekucji.

W noc przed tym, jak miałem zginąć, do lochów włamała się lojalna mi garstka Wroniarzy, której przewodziła moja ukochana, Cerris. Osłupiałem, kiedy zobaczyłem, jak kraty odsuwają się, a zza nich ukazuje się moja narzeczona i rzuca mi się w ramiona. Wtedy byłem taki szczęśliwy… że mogę ją jeszcze raz dotknąć, objąć, przytulić… że mogę ją zobaczyć… Jednocześnie byłem na nią zły, że przyszła mnie ratować. Głupia, mogła zginąć. Jednak przyszła tu, razem z wszystkimi. Nie było już więc odwrotu. Wszyscy musieliśmy uciekać, by ratować nasze życia. I uciekliśmy. Ukryliśmy się w lesie na obrzeżach Belder.

Nie minęło dużo czasu, zanim mój rzekomo najlepszy przyjaciel dowiedział się o wszystkim. Wpadł wówczas w furię. Posłał za nami całą straż królewską.

Próbowaliśmy się ratować, jednak zostaliśmy przez nich otoczeni. To była nierówna walka. Przytłaczała nas liczebność żołnierzy, nie mieliśmy żadnych szans, ale… walczyliśmy. Walczyliśmy do samego końca i zostaliśmy wyrżnięci w pień, jedno po drugim. Tylko ja jakimś cudem przeżyłem, straciwszy połowę ciała. Widziałem jak tuż przed moimi oczyma zostaje mi wydarte wszystko, co kocham i o co się troszczę. Po tym wszystkim wręcz z radością witałem nadchodzącą śmierć. Nie chciałem żyć dłużej na tak parszywym świecie.

Wciąż miałem w głowie obraz umierającej Cerris, kiedy ukazał się przede mną Nazoid, oferując mi możliwość odrodzenia się i zemsty. W gniewie zgodziłem się, po czym straciłem przytomność. Obudziłem się już w kapsule hibernacyjnej.

Moje ciało unosiło się w gęstej, zielonkawej cieczy. Miałem maskę tlenową na twarzy i mnóstwo kabli i urządzeń przypiętych do różnych części ciała. Byłem eksperymentem polegającym na połączeniu Nazoida z człowiekiem. To wtedy zastąpiono moje ciało Nazo-modułami i zainstalowano mi moduł kontrolny, który przejął nade mną władzę, przepełniając mnie nieodpartym pragnieniem zemsty i nienawiścią do wszystkich ludzi.

Później działałem jak maszyna. Kontrolowany przez Nazoidy, miałem jedynie przebłyski świadomości. Czyniłem wtedy wiele złego. Zabijałem bez wahania, gnany ślepą potrzebą zemsty. Mym celem było zniszczenie królestwa, które niegdyś chroniłem. Rozprawiłem się z wszystkimi odpowiedzialnymi za śmierć Cerris i moich towarzyszy. Jednak to mi nie wystarczało, a umysł przysłaniał mi moduł kontrolny, pchając mnie ku kolejnym rozlewom krwi.

Kiedy w walce z Elswordem straciłem przytomność, mój umysł zalała fala wspomnień. To mój Nazo-moduł kontrolny uległ zniszczeniu. Przez to zemdlałem, przytłoczony nie tylko bólem, ale nagłym napływem myśli wyzwolonego spod kontroli umysłu.

Tego dnia, gdy zyskałem wolność umysłu i serca, uświadomiłem sobie, jak wiele zła popełniłem. Maszyna, która zapanowała nad moim umysłem, przepełniała mnie nienawiścią do ludzi. Sprawiała ona, że stałem się człowiekiem bez sumienia. Teraz, gdy wreszcie byłem wolny… Och, ileż krwi przelały moje dłonie…

Co się stało, już się jednak nie odstanie.

Nie miałem co ze sobą począć. Widząc wasz zapał, postanowiłem się do was przyłączyć. Przypominaliście mi mnie sprzed lat i obudziliście we mnie znów potrzebę ochrony ludzi. Zrobiłem to na przebłaganie za grzechy, jednak głównym powodem… byłaś ty.

Nie jesteś człowiekiem. Masz spiczaste uszy i wyglądasz zupełnie inaczej, jednak w twojej twarzy jest coś, co sprawia, że przypominasz mi o niej, mojej brutalnie zabitej, ukochanej narzeczonej Cerris. A to sprawia mi ogromny ból.

*

- Nie jestem nią…

- Wiem. Ty i ona to dwie zupełnie różne osoby.

*

Wyruszyliśmy w podróż, by chronić ludzi i odnaleźć odłamki kryształu życia. Dołączali do nas kolejni towarzysze i wkrótce z naszej czwórki zrobiła się szóstka, teraz jest nas już tuzin.

Każdy z naszej drużyny ma jakieś własne cele, niektórzy pomagają nam w poszukiwaniach Eldrytu tylko przy okazji. Tylko ty jaśniejesz ponad nimi. Twoim jedynym celem jest ochrona wszystkiego, co żywe oraz mocy kryształu EL.

Zmierzyliśmy się z wieloma przeciwnikami. Wciąż walczymy z mrocznymi mocami demonów.

W każdej wiosce, którą odwiedziliśmy, niosłaś pomoc jej mieszkańcom. Jesteś elfem, przez co wyczulona jesteś na moce mroku. Mimo to jesteś twarda i walczysz z całych swoich malutkich sił, by ocalić świat. To w tobie podziwiam. Pomimo twojej kruchości, sięgasz po więcej mocy i jesteś odważna. W tym także ją przypominasz. W tym oraz w twojej dobroci.

*

Popatrzyłem na ciebie, zagubiony.

- Raven, ty…

- Rena – przerwałem jej – Jesteś wspaniała. Czysta i dobra. A ja… moje ręce splamione są krwią. Nie jestem nawet człowiekiem – dotknąłem swojej mechanicznej Nazo-łapy.

- To nic nie znaczy. Również nie jestem człowiekiem – położyłaś mi dłoń na ramieniu – A krzywdy, które wyrządziłeś nie były z twojej winy. Kontrolowany byłeś przez Nazoidy. Sam nigdy byś się nie dopuścił tak okropnych czynów. Nie jesteś zły.

- Gdybym był silniejszy, oparłbym się kontroli maszyny. To moja chęć zemsty była czynnikiem zapalnym, Nazo-moduł jedynie to wykorzystywał i podsycał moją nienawiść do ludzi. Zrozum, Rena... Jestem kimś, kto zabijał bez sumienia. Miotam się w paśmie swoich grzechów, próbując odkupić swe winy, jednak nie cofnę czasu i nie dam rady przywrócić im wszystkim życia.

- Poza tym, tylko spójrz na mnie – kontynuowałem, boleśnie świadomy prawdziwości wypowiadanych przeze mnie słów – Zobacz, jak ja wyglądam – odsunąłem się od niej, odsłaniając spod płaszcza swoje poranione ciało, którego połowa zastąpiona była mechanicznymi modułami – Jestem w połowie Nazoidem. Moja Nazo-łapa z dnia na dzień się umacnia, napędzana moją furią, a ból z tym związany staje się nie do zniesienia. Pewnego dnia mój gniew przerośnie moje sumienie i maszyna znów przejmie nade mną kontrolę, odbierając mi świadomość. Wtedy będziecie musieli mnie unicestwić, inaczej znów zamienię się w żądną krwi bestię. To tylko kwestia czasu. Czy teraz rozumiesz? – wbiłem w nią gniewny wzrok.

Elfka patrzyła na mnie, a jej twarz przepełniał smutek. Po chwili po jej policzku spłynęła łza. Potem kolejna i następna.

- Tak się nigdy nie stanie! – wykrzyknęła przez łzy – Ty nie jesteś taki…

Zaciśniętymi w pięści dłońmi zaczęła obcierać twarz. Rozpłakała się na dobre, a ja poczułem się jeszcze gorszym. Jak mogłem doprowadzić ją do łez? Chciałem położyć dłoń na jej jasnych włosach, pocieszyć ją… jednak w porę cofnąłem moją zimną Nazo-łapę.

- Nie jestem wart twoich łez, Rena – westchnąłem, nie patrząc na nią.

Wyminąłem płaczącą dziewczynę, zostawiając ją samą.

- Proszę, zapomnij o mnie – dodałem jeszcze na odchodnym, gdy nagle drobne ramiona zacisnęły się wokół mnie.

- Nie! Nie chcę – wtuliła się w moje plecy elfka, oplatając mnie ciaśniej ramionami. Czułem na swojej nagiej skórze spływające z jej oczu łzy – Kocham cię, Raven – powtórzyła swoje wyznanie – Kocham, tak naprawdę.

- Głupia jesteś – westchnąłem, nie ruszając się jednak z miejsca.

- Może… Może i jestem – chlipnęła – Ale wiem, że jesteś dobry. Chronisz nas wszystkich, pomimo, że walka twoim mechanicznym ramieniem sprawia ci ogromny ból. To ty jesteś głupi. Pomagasz wszystkim naokoło, ale odsuwasz się od nas i cierpisz w samotności. Podziel się tym z innymi. Swoją samotnością i bólem. Zdaję sobie sprawę, że ludzie wyrządzili ci ogromną krzywdę, ale proszę, zaufaj nam. Zaufaj mi. Tyle przeszliśmy razem…

Zaciskające się na mnie ramiona opadły bezwiednie, a elfka zamilkła.

- Mój czas się kończy, a swoje grzechy powinienem odpokutować sam – pokręciłem głową, odwracając się do niej przodem i patrząc na jej zapłakaną twarz.

- Znajdziemy jakiś sposób.

- A jeśli nie? – zapytałem.

- To pozwól, żeby pozostałe ci chwile wykorzystać tak, by były szczęśliwe – popatrzyła na mnie błagalnie – Proszę, nie cierp w samotności – opuściła głowę, zrezygnowana – Proszę…

Jej ramiona drżały, a ona ukrywała twarz za włosami. Mówiła mi to wszystko… Już od dawna próbowała jakoś do mnie dotrzeć. Kawałek po kawałeczku, niszczyła mur otaczający moje zimne serce. I co ja miałem z nią zrobić? Ech…

Objąłem delikatnie jej drożące ciało ramionami, a ona ciasno do mnie przylgnęła.

- Kocham cię – powtórzyła, wtulając twarz w moją klatkę piersiową.

Nie odpowiedziałem, tylko dalej trzymałem ją w ramionach. Nie wiem, czy jestem jeszcze w stanie kogoś pokochać.



Kategoria: One-shot | Wyświetleń: 381 | Autor: Kathe | Ocena: 5.0/1
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar
Copyright Kathe © 2024