09:31 Badania nad Czasoprzestrzenią: Rozdział 1 |
Westchnąłem przeciągle, opadając gdzieś nieopodal strumienia przecinającego dolinę. Wiedziałem dokładnie, gdzie byliśmy. Skanowałem cały mijany przez siebie teren, rozszerzając swój zbiór map o nowe miejsca - chociaż jeden pożytek z podążania za elgangiem. Moim celem było schwytanie Eve - antycznego nazoida. Gdybym tylko miał ku temu sposobność... Elsword i jego banda trzymali się razem przez cały czas, czemu się zbytnio nie dziwiłem. Znajdowaliśmy się w kompletnej dziczy, poruszanie się samemu po tym gąszczu byłoby zwykłą głupotą. Nie wiadomo, jakie potwory czekają na nas w owej głuszy. Byliśmy w tej części kontynentu Elios od wieków nie odwiedzanej przez ludzi. Najbliższa osada znajdowała się wiele dni drogi stąd. Nawet gdyby coś się komuś stało, nikt nie przybyłby na pomoc. Pewnie nawet nie odnaleziono by ciał, jeśli zdarzyłby się jakiś nieszczęśliwy wypadek... I dlatego było to miejsce idealne dla uprowadzenia nazoida - nikt nie dziwiłby się zaginięciu kogokolwiek w tak niebezpiecznym miejscu. Hahahaha! Ta... niestety na idealnym miejscu wszystko się kończyło. Byłem potężny, to prawda, jednak nie dałbym rady całej siódemce drużyny Elchłopca, nie mówiąc już o nim samym. Moja Eve nigdy nie oddzielała się od grupy, jej program był doskonały, więc na pewno przeanalizowała szanse na przetrwanie w grupie i na własną rękę. Wiadomym było, która opcja wypadnie korzystniej. Nie było więc szans, by nawet na krótką chwilę oddzieliła się od elgangu, tego byłem pewien. Z powodu, że schwytanie Eve po cichu było praktycznie niemożliwe, musiałem znaleźć na to inny sposób. Pierwszym, co mi przyszło do głowy było załatwienie ich jedno po drugim, jednak żadne, jak na złość, nie chciało choć na chwilę oddalić się na tyle, by dane mi było to zrobić. No może poza rudym chłopcem, ale gdybym tylko się do niego zbliżył, chcąc z nim walczyć, ten zacząłby się drzeć jak dzika kuna i zaraz zbiegłaby się tu cała jego ferajna. Czyli pomysł odpadał. Musiałem wymyślić coś innego. Nie miałem zbyt wielu możliwości. Może i ich przywódca był głupi, jednak pozostali trochę oleju w głowie mieli i skutecznie wybijali swojemu narwanemu przywódcy jego idiotyczne pomysły z głowy. Zastawiłem wiele pułapek, jednak żadna z nich nie działała przez Eve, która analizowała otoczenie w równym, jeśli nie dokładniejszym, stopniu jak ja. Ich obozy były doskonałe. Rena była mistrzynią w zastawianiu pułapek. Niektóre z nich były tak zmyślne, że nigdy bym o zrobieniu czegoś tak przebiegłego nie pomyślał. W kilka o mało co sam nie wpadłem. Rena, będąc elfem, władała siłami natury, dlatego też niektóre z zasadzek nie mogły zostać wykryte nawet przez moje super czułe sensory. Poza Reną, teren wokół ich obozowiska strzeżony był przez czarodziejkę Aishę. Z obozowiska elbandy co jakiś czas nadlatywały w stronę lasu przyzwane przez nią zjawy Angkora - były to małe demoniczne nietoperze o grubych ciałkach niesionych na malutkich skrzydełkach. Leciały przed siebie w noc i jeśli dopadły jakiegoś przeciwnika, kurczowo się go chwytały, a po kilku sekundach wybuchały. Miały bardzo wczepne łapki. Wyrwanie się z ich pazurków było prawdopodobnie niemożliwe. Raz załapał mnie jeden z wysłanników mrocznej czarodziejki. Na szczęście dla mnie, wyglądało na to, że nietoperze nie miały innego zastosowania niż jedynie odstraszanie ewentualnych przeciwników... inaczej elgang już by o mnie wiedział. Uniosłem się na swoich dynamach w górę i spojrzałem ponad drzewami na szykującą się do nocy zgraje dzieciaków. Aisha zbierała manę i zapamiętywała jak najwięcej potężnych zaklęć. Rozgryzłem już jej nietypową umiejętność. Dziewczyna, po chwili stania w bezruchu, przechodziła w tryb nauczania, a nad jej głową pojawiał się fioletowy emblemat. Była w stanie zapamiętać do trzech zaklęć, dlatego wybierała jedynie najpotężniejsze z nich i wymagające największej ilości many. Widziałem już jej Błyskawicę i była to naprawdę potężna umiejętność - zadawała wiele obrażeń i była w stanie ogłuszyć przeciwnika. Ciekaw byłem jej pozostałych zaklęć, jednak nie dane było mi ich ujrzeć. Były one chyba zarezerwowane na czarną godzinę. Zazwyczaj podczas walki Aisha chowała się za innymi, ładując manę. Była dość słaba w atakach fizycznych, a bez many była praktycznie niczym, jednak kiedy wchodziła do walki z zapamiętanymi zaklęciami i naładowaną do pełna maną - była destrukcyjną siłą... choć wcale na silną nie wyglądała. Cóż, pozory mylą. Przemieściłem się na dynamach na najbliższe drzewo i ciężko opadłem na jego gałąź, opierając się plecami o jego pień. Niestety, moje nazo-dynama nie mogły utrzymać mnie zawieszonego w powietrzu przez wieczność. Poza tym, im więcej ich używałem, tym szybciej spadała ich trwałość, a w tej zapomnianej przez bogów części Elios, nie miałem nawet co liczyć na to, że spotkam jakiegoś kowala, który w razie potrzeby naprawi moją broń czy zbroję. Musiałem więc naprawdę uważać. Elbanda wspierała się nawzajem i na zmianę walczyła przeciw demonom, przez co wytrzymałość ich ekwipunku spadała wolniej niż wytrzymałość takich moich przedmiotów. Powinienem skonstruować sobie więcej kompanów nim wyruszyłem za Elswordem, nie przewidziałem jednak, że tak długo zamierzają błąkać się po dzikich terenach. Cholera... Zdawało się, że tęczowa drużyna czegoś szuka. Czego właściwie? Ara, długowłosa strażniczka, niosła w rękach jakąś mapę. Wysłałem jednego z moich dronów, by dowiedzieć się, co owa mapa w ogóle przedstawia. Na zrobionym przez robota zdjęciu widniała niestety tylko pusta kartka. Pewnie mapa zabezpieczona była jakimś zaklęciem czy pieczęcią, która uniemożliwiała osobom postronnym odczytanie jej zawartości. Szlak by trafił te cholerne magiczne zabezpieczenia, przez nie nie wiedziałem, gdzie idę! Nie miałem pojęcia dokąd idziemy, nie miałem pojęcia czego szukamy, nie miałem pojęcia czy przez całą tą cholerną wyprawę nadąży się choć cień szansy na ujęcie Evy. Argh!! Sytuacja beznadziejna, tym bardziej, że kończyły się moje uzdrawiające eliksiry. Byłem w kropce. Zostawała mi jedna, nieco złudna nadzieja, że ostatni z moich pomysłów zadziała. Był trochę naiwny. Chciałem uprowadzić Elchłopca. Ta, już samo zamierzenie brzmiało głupio, co dopiero głupim było myślenie o jego realizacji. Plan był taki, że pojmę rudego chłopca i zostawię jego wyznawcą list z żądaniami. Każę im odnaleźć miejsce, w którym ukryłem Elsworda w ciągu, powiedzmy, doby. Jeśli im się nie uda, po tym czasie chłopak zginie. Elsword nie będzie oczywiście nigdzie ukryty, będę go nosił ogłuszonego cały czas ze sobą na nazo-dynamach. Jeśli tęczowa drużyna choć trochę zbliży się do miejsca naszego położenia, od razu przeniosę się gdzieś indziej. Zdesperowani, nie mogąc znaleźć swojego lidera i będąc pod presją kończącego się limitu czasu, spanikują. Rozdzielą się i zaczną desperacko przeszukiwać puszczę. To będzie moja szansa. Rozproszeni i zdekoncentrowani, nie zauważą, kiedy pożyczę sobie ich antycznego nazoida. Kiedy chwilę później oddam im Elchłopca, będą tak szczęśliwi, że zupełnie nie zwrócą uwagi na brak robocika. Nie sądzę, żeby bardzo przejęli się stratą Eve. Nie umieli wykorzystać jej potencjału. Hahahaha! Nawet nie próbowali! Co oni mogą wiedzieć? Ja jeden zdaję sobie sprawę z prawdziwej wartości Eve, ja jeden w pełni wykorzystam jej możliwości. Przecież ten robot aż krzyczał, żeby go porwać, by zbadać jego tajemnice! Elbanda tego nie rozumiała. Tęczowa ferajna traktowała Eve ot jako zwykłego obrońcy, kolejnej osoby... kukuku, osoby... która może walczyć z demonami i ochraniać ich kochane Elios, zbierać kawałki Eldrytu, nieść pokój i pomoc mieszkańcom kontynentu... Co za brednie! Eve była robotem. Antycznym nazoidem, do cholery! Nie jakimś zwierzątkiem, które można za sobą włóczyć i się z nim bawić w obrońców uciśnionych. Wykorzystywanie jej do walki z demonami było czymś skandalicznym! Kogo obchodziło Elios? Z jej kodem mógłbym zostać panem tego świata, a jeśli moje badania nad Czasoprzestrzenią się powiodą to mógłbym rządzić nie tylko światem, ale i czasem i przestrzenią. Władca absolutny, który zniszczy podległy sobie świat, by rządzić postapokaliptyczną utopią! Zastanawiam się, czy nie sprzymierzyć się z demonami atakującymi Elios... chyba ułatwiłoby to realizację moich zamierzeń... Teraz jednak priorytetem była Eve. Poznanie kodu doskonałego antycznego nazoida. Jak już uda mi się z Eve, sprzymierzę się z demonami, zniszczę Elios, a później zostanę władcą czasu i przestrzeni. Moje cele były całkiem jasne. A wszystko zaczynało się od pewnego robocika... Robocika, do którego zdobycia potrzebowałem Elchłopca... A Elchłopiec był cały czas niańczony przez niańkę z włochatym tyłkiem i nazo-łapą. I tu był kot pogrzebany... Miau... kekeke. Musiałem znaleźć sposób na Ravena. Półnazoid podążał za Elswordem wszędzie, gdzie ten by się nie udał. Wydawał się być jego cieniem. ***
|
|
Liczba wszystkich komentarzy: 0 | |