W lesie Ruben, jak co roku,
Urządzono bal po zmroku.
Brak przyjezdnych, późna pora.
Wina to Dominatora?
Niczym gwiazda, Metamorfa,
Dosiadając wnet Rudolfa,
Gościom drogę wskazywała.
Nocne niebo rozświetłała.
Przyszli Lennart, Lento, Denka,
Wciąż brak Martyniuka Zenka.
Już w najlepsze trwa impreza,
Śakti tańczy poloneza,
A Florere na parkiecie
Zatracony w swym balecie.
Rena pichci pyszne danie
Nagle krzyczy: "Moje kanie!
Kto podwędził grzybki świeże?
Na nic zdadzą się pacierze,
Już ja dorwę złodziejaszka.
Czeka Cię istna porażka.
Powiem tylko jedno słowo
I nie będzie kolorowo.
Grzybki w żołądku leżące
Staną się bardzo trujące.
Paskudniejsze to niż grypa.
Miał być bal, a będzie stypa!"
Wszyscy goście przerażeni,
Zemstą straszną poruszeni.
Słyszą nagle dzwonka dźwięk.
Huk, błysk, talerzy brzdęk.
Lu i Ciel, najlepszy duet
Wykręcili wnet piruet.
"Komu mamy spuścić lanie?
Oddawajcie nasze kanie!"
Odurzeni wszyscy chmielem.
Wrogiem on, czy przyjacielem?
Start to wielkiej bijatyki.
Latają widelce i kamyki.
Ain próbuje okiełznać ttłum,
Niestety i on sięga po rum.
Kwadrans później, wykończeni,
Zasnęli goście na ziemi.
Budzi ich ciche chrupanie.
Czy to zaginione kanie?
Buras ze smakiem spożywa
Owe grzyby i warzywa.
Wnet spada na niego klatka,
Reny autorska pułapka.
Brak litości, kraść nie można.
Na obiad był buras z różna.