12:56 Oddawaj buziaka! – Wywołać emocje. |
Bez zbędnego gadania, zapraszam na część drugą Oddawaj buziaka! Część druga – Wywołać emocje.
Biegłem jak opętany przed siebie. Zaspałem, cholera, zaspałem! I na co było mi to wczoraj? Trzeba było zostawić to mięso tym żarłokom, niech by się na nie rzuciły i o nie pozabijały, a samemu uciekać, gdzie pieprz rośnie i położyć się o normalnej godzinie spać! Cholera, ten ponurak pewnie mnie zabije, jak się spóźnię! Wbiegłem na plac treningowy, mijając po drodze Camillę. - O Elsword, heja! Pierwszy raz widzę cię spóźnionego! – pomachała mi trenerka. Pilnowała ona niedoświadczonych wojowników, żeby się nie pozabijali. Nade mną i Ravenem już dawno przestała czuwać, byliśmy doświadczonymi i zgranymi sparingpartnerami. Wiedzieliśmy, kiedy należy przestać. Mimo to, Camilla zaglądała do nas od czasu do czasu, czasem sędziując w naszych starciach. - Siemasz, trenerko! – odmachałem jej – Wybacz, ale się śpieszę! - Powodzenia! – krzyknęła już do moich pleców. Wbiegłem przed nasze miejsce do treningów i zgiąłem się w pół, opierając ręce na kolanach. Zziajałem się jak nigdy w drodze na plac. A musiałem być w formie, w razie gdyby Raven postanowił swoją złość przeciwko mnie obrócić w czyn. Byłem jeszcze zbyt młody, żeby umierać. Odetchnąłem ostatni raz i się wyprostowałem. Trzeba zmierzyć się z rzeczywistością! W sumie jeszcze nigdy się nie spóźniłem, więc nie wiedziałem, co mnie czeka i jak bardzo w skali od zabij do zabij i spal wszystko do gołej ziemi jest wkurzony Raven. Cóż, dzisiaj się przekonam… He he… Wyjrzałem niepewnie na plac, odnajdując wzrokiem postać Kruka. Siedział on na pieńku w boku placu z założonymi rękami, które opierał łokciami na kolanach. Miał grobową minę i się nie ruszał. O Opiekunko EL, dobry Eldrytowy Boże i wszystkie inne wróżki… On mnie zabije. Jest bardzo ponurym i schematycznym człowiekiem, a ja swoim spóźnieniem rozwaliłem mu porządek dnia. O mamusiu. Przełknąłem ślinę i niepewnie wdreptałem na plac. I wtedy pan ponury się poruszył. - Elsword… - powiedział. - Powiedz babci, że ją kocham – odpowiedziałem. - Elsword, nic ci nie jest? – wstał z pieńka i zbliżył się do mnie szybko, badawczo mi się przyglądając. - No jeszcze nic – przyznałem – Ale pewnie zaraz się to zmieni, he he… - Ktoś chce ci zrobić krzywdę? – zmarszczył groźnie brwi, kładąc rękę na rękojeści broni. - Ty chcesz? – podsunąłem, obserwując jego dłoń. I wtedy Raven zrobił wyjątkowo bezwyrazową minę. Jakby miał twarz z kamienia czy coś. - Ja? – upewnił się. - No tak, ty. Wiesz, spóźniłem się i zniszczyłem twój idealny rozkład dnia, a ty jesteś super-ponury i teraz chcesz mnie za to ukarać, tak? Bo miałem tu być dwadzieścia minut temu, bo tyle temu był świt, a ja dopiero teraz jestem i… Raven wyciągnął przed siebie Nazo-łapę w kierunku mojej głowy, ale zatrzymał ją w powietrzu. Zamarłem, z przerażeniem patrząc na to żelastwo. Kruk westchnął i cofnął ją, a zamiast tego uniósł swoją ludzką rękę i położył mi ją na głowie. - Nie jestem o to zły – poklepał mnie po włosach – Martwiłem się, że coś się stało, bo nigdy się nie spóźniałeś. I po tym zabrał rękę i odszedł na swoją połowę placu treningowego, jakby nigdy nic. Ja za to poczułem się jak dzieciak. Po tym porannym incydencie trening odbywał się jak zwykle. Walka, walka, walka… Tylko mi dzisiaj nieco gorzej szło, bo trochę byłem rozkojarzony myśleniem o tym, jak głupi i dziecinny jestem. Jednak jak zwykle skończyliśmy o zachodzie słońca, ja padłem wykończony na trawę, a Raven sobie poszedł. Jakby nic się nie zdarzyło. - Hej, rekrucie! – usłyszałem nad sobą i spojrzałem w górę. O barierkę opierała się Camilla. - O, trenerka. Ty dalej tutaj? – uniosłem się ciężko do pozycji siedzącej. Kobieta podeszła do mnie i wcisnęła mi w dłoń kubek z jakąś cieczą. - Dalej tutaj. A to tu – wskazała głową na podany mi kubek – To niestety nie żadna trucizna, tylko zioła. Wypij. Nie są zbyt smaczne, ale postawią cię raz-dwa na nogi. - Dziękuję – upiłem łyk, a ona usiadła obok po turecku. Te zioła wcale nie były aż takie złe. - Trenujecie ciężko z Ravenem. Mmm, zazdroszczę wam. Sama bym chętnie powalczyła, ale cóż… - spojrzała na swoje zabandażowane dłonie – Te ręce nie są już w stanie wykorzystać w pełni potencjału ostrza ani żadnej innej broni. Ale przynajmniej moje dawne umiejętności przydają się do szkolenia nowych Poszukiwaczy, więc nie jest tak źle – puściła mi oczko. - Jak… jak właściwie się to stało? – zapytałem, patrząc na jej dłonie pod grubą warstwą bandaży. Jakoś nigdy się nad nimi nie zastanawiałem. Tak samo, jak na tym, dlaczego Camilla posiadająca taką wiedzę i umiejętności, zawsze zostaje na placu i jedynym czym się zajmuje jest szkolenie rekrutów. -Oj to długa historia i okropnie dramatyczna. Opowiem ci ją może innym razem – machnęła ręką trenerka – Jestem tu w innej sprawie. - Zagraża nam jakieś niebezpieczeństwo? – natychmiast się wyprostowałem. - Nie, nie – zaśmiała się – Niestety nie tym razem. Chciałam się po prostu podzielić z tobą pewnym spostrzeżeniem. - O? – uniosłem brew. Czyżbym robił coś nie tak podczas treningu? - Widzisz, trenujesz z Ravenem od dawna… właściwie odkąd tylko uwolniłeś go spod kontroli Nazo-modułu, on zawsze trzyma się obok ciebie. Obserwowałam was obu, tak jak obserwuję wszystkich tu trenujących i chciałam, żebyś coś wiedział. Raven dziś ci coś powiedział, pamiętasz to może? - Em… tak? – nie chciałem wyjść na ignoranta, ale zupełnie nie pamiętałem, co on mi powiedział. Wiedziałem tylko, że nie był na mnie zły za spóźnienie i że poklepał mnie po głowie, kiedy ja czułem się jak skończony bachor… którym zresztą byłem przy Kruku. W końcu dzieliło nas 11 lat różnicy. - Nie pamiętasz tego, ale nie chcesz wyjść na głupka – roześmiała się Camilla. - Pamięć nigdy nie była moją mocną stroną – naburmuszyłem się – A co on niby takiego powiedział? - Powiedział, że się o ciebie martwił – podpowiedziała Camilla, a ja to sobie przypomniałem. Jakoś nie zwróciłem na to uwagi. Byłem zbyt szczęśliwy perspektywą przeżycia jeszcze kilku lat dzięki temu, że Raven mnie nie zabije i jakoś… - Raven zachowuje się, jakby był całkowicie wyprany z emocji. Nie dziwie się mu, że zamknął szczelnie swoje serce po tym, co przeszedł – kontynuowała Camilla – Stracił wszystko, nawet wolność myśli, gdy zawładnęły nim nazoidy. - Znam jego historię, wiem jak wiele przeszedł – zgodziłem się. - Od tej pory nie ufa nikomu i z nikim nie chce być bliżej. Tylko przy tobie zachowuje się swobodnie, Elswordzie – uśmiechnęła się, a ja już chciałem zaprotestować, ale uciszyła mnie ruchem ręki – Może ty tego nie widzisz, ale przed tak dobrą obserwatorką, jak ja, nic się nie ukryje. Przy tobie chwilami pokazuje emocje. No i o ciebie jednego się martwi. - Cieszy mnie, że się martwi, ale jeśli chodzi o emocje to wybacz, ale nie dostrzegam tego. Jest zimną skalą bez uczuć. Zostawił je wszystkie tam przy Cerris. - A czy martwienie się o kogoś nie jest przejawem emocji? – zapytała, podnosząc się na nogi i poczochrała mnie po głowie. - Nie rób tak, czuję się wtedy jak dziecko – burknąłem jej. - Tak, tak – załapała mnie za policzki i je wytargała w typowo ciotczynym geście – A ty już jesteś przecież dużym chłopcem, prawda? – droczyła się. Założyłem ręce na piersiach. - Dorosłem – mruknąłem – I nie jestem już dzieckiem. - Zbyt szybko musiałeś przestać nim być – westchnęła – Ja uciekam, na ciebie również już pora. Ściemnia się. Przemyśl sobie, co ci powiedziałam. Raven to cenny przyjaciel. Nigdy cię nie zdradzi, więc… dbaj o niego. Do zobaczenia, rekrucie! Camilla po tym jak się pożegnała, zostawiła mnie samego. A ja znów się rozłożyłem na trawie i… myślałem. Sam chciałem sprawić, żeby Raven zaczął okazywać jakieś emocje. Złość, radość, smutek… cokolwiek, tylko nie tą stoicką powagę, nie ten bezuczuciowy wyraz twarzy. Irytowało mnie to! Chciałem to sprawić sam, żeby jego twarz przestała być pusta… a tu przychodzi sobie taka Camilla i mówi mi, że przy mnie Kruk okazuje emocje. Tylko czemu ja ich nie widzę? Ja, który spędzam z nim całe dnie i uważam się za jego przyjaciela? A może to dlatego, że jestem dzieckiem, co? Bo wszyscy mają mnie za głupiego bachora! - Arrrg! – wstałem i rzuciłem się na niczemu niewinnego manekina do ćwiczeń. Zacząłem go okładać pięściami i kopać, aż go całkowicie nie zniszczyłem. Giń! - Giń… - warknąłem nad szczątkami tego, co kiedyś było manekinem – Giń. Giń, giń, giń, giń, giń… Przejechałem dłońmi po głowie. O co ja się w ogóle złościłem? Miałem na spokojnie pomyśleć, a nie niszczyć w złości plac treningowy. Powinienem z kimś o tym pogadać, bo sam zamiast się zastanowić nad problemem, jedynie się wyżywałem. Pierwszym kto mi przyszedł na myśl była fioletowowłosa czarodziejka. Lubiła się ze mną kłócić i była walnięta. Zawsze lepiej mi było przy niej poukładać jakoś w głowie swoje problemy, a w razie czego dziewczyna zawsze była skora przywalić mi z kuli ognistej, żebym ochłonął. Wstałem i powlokłem się do domku Aishy. Mam nadzieję, że dziewczyna nie będzie spać, bo serio potrzebowałem rozmowy… - Ta kobieta jest walnięta! – powitał mnie Angkor, wpadając na mnie. Zaraz za nim leciała patelnia, przed którą sprawnie się uchyliłem. Lata praktyki. Po tym właśnie można było poznać lokum czarodziejki, że było zabałaganione i różne rzeczy wylatywały z okien, drzwi i komina. Powinny być ustawione tu jakieś znaki ostrzegawcze, bo nie było tu bezpiecznie. - Gotuje? – domyśliłem się, podnosząc skulone na mojej piersi stworzonko za skrzydełko. - Chyba nietrudno się domyślić po wylatujących z domu patelniach, łyżkach i tortownicach? – odpowiedział pytaniem na pytanie przerażony nietoperek. Chwilę później przez okno wyleciał mikser, rozbijając szybę, a zaraz za nim teleportowała się czarodziejka, łapiąc go w locie. - Uff, niepotrzebnie to wyrzuciłam. Będę jeszcze potrzebowała tego miksera – powiedziała do siebie – O, Elsword. Cześć, co ty tu robisz? – odwróciła się do mnie – Potrzebujesz czegoś? Wybacz, ale teraz jestem nieco zajęta. Gotuję. - Cześć, Aisha – przywitałem się, zastanawiając się, czy nie lepiej przyjść innym razem. Dziewczyna była prawdziwym demonem w kuchni. Chyba jednak byłem bardzo zdesperowany… - Psst, nie rób tego – szepnął mi do ucha demoniczny nietoperek. Miał zdolność czytania w myślach, więc wiedział, co mi chodzi po głowie. Wybacz, ale nie mogę cię posłuchać, przyjacielu. - Więc chciałem porozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko – zaryzykowałem, patrząc niepewnie na wyczekującą dziewczynę - Mogę gotować i rozmawiać – wyszczerzyła się do mnie – Będziesz moim niewolnikiem od przynoszenia składników do ciasta, wiec nawet mi to pasuję. Właź, właź. Gotuję placek z przepisu od Reny. - Rena dała ci przepis? – posłusznie podążyłem za nią do jej domku – Ona nie ma pojęcia o twoich zdolnościach kulinarnych, prawda? - Aye – zgodziła się Aisha, podrzucając jakieś ciasto o dziwnej konsystencji wysoko w górę i obryzgując przy tym całą kuchnie – Na szczęście nie ma absolutnie żadnego. Gdyby wiedziała… ale się nie dowie, a na pewno nie od żadnego z was, mam rację? – wycelowała we mnie łyżką, wyrzucając ciasto zbyt wysoko, w czego wyniku, trudno się dziwić, przykleiło się ono do sufitu. - Ojej – powiedział Angkor. - Moje ciasto! – wrzasnęła czarownica, załamując ręce – I zobacz, co narobiłeś! – szturchnęła mnie palcem w pierś – Moje ciasto! - Przepraszam. To oczywiste, że to ja podrzuciłem je tak wysoko i to moja wina – odsunąłem się od niej. Pierwsza śmiercionośna kula ognia dzisiejszego dnia została wystrzelona z rąk dziewczyny. - Nie kpij. To przez ciebie, bo mnie rozproszyłeś! Dlaczego mi nigdy nic się nie udaje?! – rozpłakała się i upadła na kolana. Szybciej niż zazwyczaj. - Przez ciebie płacze – oznajmił mi z wyrzutem Angkor – Ty ją pocieszaj – i tyle go było widać. Wredny demon, tak po prostu sobie odleciał na tych swoich przykrótkich skrzydełkach. Ech… Ukląkłem przy czarodziejce, kładąc jej dłoń na ramieniu. - Aisha, nie martw się. Wiem, ze to ciasto wyszło ci świetnie – kłamałem w żywe oczy – Ale kolejne będzie jeszcze lepsze, uwierz. Może eee… masz ochotę, żebym pomógł ci je zrobić? - Mówisz poważnie? – uniosła zapłakaną twarz dziewczyna. - Nom. Serio ci pomogę – zadeklarowałem się, za co dostałem łyżką w łeb. - Nie o tym! O tym, że ciasto wyszło mi świetnie. - Tak, tak. Pewnie, że wyszło – potwierdziłem gorączkowo. - Więc przynieś mi mąki! Zrobimy następne! Kolejne kilka godzin przepełnione było czystą grozą. Aisha przywoływała najbardziej nieczyste z sił nieczystych i klęła jak szewc. A ja wśród tego chaosu musiałem przynosił jej mąki, cukry i inne jajka i przy tym nie zginąć. Kiedy wreszcie to wszystko się skończyło i ciasto zostało umieszczone w jej ogromnym, kamiennym piecu, miałem ochotę ją wycałować i błagać, żeby nie robiła tego nigdy więcej. - Całkiem nieźle nam to wyszło – przyjrzała się białemu na twarzy mnie. To nie mąka, kochana. Tak blady kolor ma mój strach – I nie zrobiliśmy aż tak dużego bałaganu – przyjrzała się rozpadającemu się, spopielonemu od jej ognistych kul, domkowi. - Wyszło całkiem nieźle – zawtórowałem jej drżącym głosem. - To może na uczczenie naszego pomyślnego zrobienia ciasta napijemy się herbaty? – zaproponowała dziewczyna, zrzucając całą zawartość ze stołu na podłogę – Siadaj, zaraz przygotuję – poleciła, a ja grzecznie usiadłem. Herbata była jedyną rzeczą, którą Aisha robiła dobrze. - Gotujecie herbatkę! – zjawił się, w jak zwykle wygodnym dla siebie momencie, Angkor – Mmm, jak coś tutaj wspaniale pachnie. Czy to nowy, cudowny wypiek najlepszej kucharki pod słońcem Aishy? – komplementowała przebrzydła bestia nasz śmierdzący kawał ciasta duszący się w piecu nad płomieniami przywołanymi tu z otchłani piekieł. - Angkorek! – uśmiechnęła się do niego Aisha – Och, już nie chwal mnie tak, choć wiem, że zasługuję. Napijesz się z nami herbatki? - Z miłą chęcią – przysiadł się obok mnie do stołu, a ja rzuciłem mu mordercze spojrzenie – No co się na mnie tak patrzysz, człowieku? Ostrzegałem cię – wzruszył skrzydełkami. I w sumie miał racje. Aisha skończyła przygotowywać herbatkę i podsunęła obu nam po kubku parującego napoju o przyjemnym zapachu. Sama usiadła po drugiej stronie stołu ze swoją herbatką. - Uporaliśmy się już z ciastem, więc teraz możemy na spokojnie porozmawiać. To co chcesz wiedzieć i po co ci to wiedzieć? – zmarszczyła nosek, patrząc na mnie podejrzliwie. - Więc tak – zacząłem, patrząc na ciekawsko się mi przyglądającego nietoperka. Poza mną nikt nie wiedział, że Angkor lata sobie po domku Aishy jako udomowione zwierze i jest całkiem świadomą istotką. Bardzo wredną i samolubną istotką. - Słyszałem, człowiek – syknął do mnie znad herbaty – Demony takie już są. Przyzwyczajaj się, bo Aishy niewiele już do nas brakuje. - Więc jak? – zniecierpliwiła się czarodziejka, najwidoczniej nie słysząc demona. - No więc – wziąłem głęboki wdech, ignorując niepokojący szept Angkora – Chciałbym zobaczyć jakieś emocje na twarzy Ravena, wywołać je czy coś, bo zdaje się ich nie mieć. Jest w końcu moim przyjacielem, trenujemy codziennie i w ogóle, więc go polubiłem, prawda? Poza tym ja go uwolniłem od tego całego nazo-gówna, więc powinienem wziąć za niego odpowiedzialność czy coś, bo w sumie to on został na tym świecie całkiem sam. No i chciałem to zrobić, ale dziś po treningu przyszła do mnie Camilla i przyniosła mi kubek ziół, ale nieważne, no i powiedziała mi, że tylko przy mnie Raven okazuje emocje, ale ja nie widzę tych emocji, więc sądzę, że ich nie ma. Ale ona swoje, że je okazuje i już, tylko tego nie widzę, bo jestem głupim bachorem i co ja wiem. Poklepała mnie po głowie i sobie poszła, ale wcześniej przypomniała mi, bo zapomniałem, że Raven powiedział, że się o mnie martwił, więc to są jakieś emocje i je okazał, ale ja tak nie uważam i chciałbym w ogóle zobaczyć jakieś inne, a nie jakieś niewidzialne, co Camilla o nich gada, bo co ona wie. Rozumiesz coś z tego? - Ale ta Camilla to wredne babsko jest – podparła głowę na dłoni. - Nie mów tak o niej, jest bardzo fajna – oburzyłem się. - No z twojego opisu wynika inaczej, ale niech ci będzie. No i czego ode mnie chcesz? - Wiedzieć, co robić. Bo jestem strasznie zły, nawet nie wiem na co, że nie umiem dostrzec tych emocji, które on ponoć okazuje. - Chcesz zobaczyć jego emocje, mh? To co za problem sprawić, żeby ukazał je silniej? Podpuść go, podokuczaj mu… - Jesteś genialna – popatrzyłem na nią, jak na bóstwo objawione. - Wiem – wzruszyła ramionami – Od zawsze to wiedziałam. - Ale to takie proste, dlaczego sam na to nie wpadłem? - Bo jesteś idiotą? – podsunęła pomocnie czarodziejka, kończąc herbatę – W ogóle to wiesz, ja chciałabym już położyć się spać, nie chce mieć cieni pod oczami, więc może uprzejmie byś się wyniósł z mojego domu, zanim wylecisz stąd na kuli ognia? - Pewnie – uścisnąłem ją, nadal dziwiąc się swojej ciemnocie – Co tylko chcesz. I jeszcze raz strasznie ci dziękuję za radę! - No już przestań – odsunęła mnie od siebie – Wynoś się już stąd. Angkor, pomóż mu. - Z przyjemnością, moja księżniczko – zgodził się demonek, nagle rosnąc do gigantycznych rozmiarów. Otworzył szeroko usta, zbierając w nich ogromną ilość energii. Ledwie udało mi się wybiec z domu i odskoczyć w bok, nim obok mnie błysnął promień czystej demonicznej energii. Kiedy promień znikł, chwiejne wstałem z ziemi. O mało co nie zginąłem. Ale warto było, bo wreszcie wiedziałem, co mam robić. Wywołać emocje. |
Dedykacja: dla Lu ♥ |
Liczba wszystkich komentarzy: 0 | |